|
O kim mowa?
Facet był niczego sobie. Przystojny, wysportowany, pełen zacnych idei. Co wiemy o jego latach młodości? Niewiele. Osoba – czytaj narrator - która opisuje jego historię, informuje, że nasz bohater był niezwykle oddany człowiekowi, któremu służył. Nie! To nie jest dobre określenie. Był swojemu pryncypałowi ślepo oddany! Dobrze, abyście akurat to zapamiętali. Był gotowy zrobić wszystko, aby jego szef (tak go na potrzeby tej opowieści nazwijmy) był zdrowy, szczęśliwy i mógł dalej funkcjonować, jako przywódca pewnej społeczności. O jego szefie kiedyś ktoś napisał, że był wręcz idealnym władcą! (to taka maleńka podpowiedź).
No i ten facet na schwał (tutaj dokonano brutalnej ingerencji w stałe związki frazeologiczne! No, ale cel uświęca środki! Bo gdyby naszego bohatera ktoś nazwał chłopem, pewnie by się bardzo obraził) otrzymał od swojego szefa zadanie, które Tom Cruise określiłby mianem „Mission: Impossible”. Miał chronić szefa, a właściwie część jego ludzi, która to znajdowała się na tyle oddziału. Nasz bohater, a jakże, podejmuje się tej misji. Z godnością przemieszcza się po krainie, która słynie z obfitości oliwek i pomarańczy, na swoim środku transportu (podpowiedź – nie był pojazd, któremu do szczęścia potrzebna była wizyta na stacji benzynowej) i nagle…. Buch, bach, wrrr, trach…

|